Luksik6
Administrator
Dołączył: 05 Sie 2008
Posty: 180 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Posen Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany:
Czw 0:26, 04 Mar 2010 |
|
Wspomnienia z płonącego Łazarza
Kolumna Niemców szła w kierunku Górczyna. Dorośli i dzieci nieśli swój dobytek na plecach lub ciągnęli na sankach lub wózkach. Babcia zauważyła, że tak uciekają jak Polacy we wrześniu 1939, z tą różnicą, że teraz jest mróz - ostatnie dni wojny w 1945 roku wspomina nasz czytelnik.
W czasie wojny mieszkałem wraz z rodzicami i dziadkami w Poznaniu przy ul. Głogowskiej 95. Kiedy trwały walki o Poznań, nie miałem jeszcze skończonych ośmiu lat. W kamienicy, w której mieszkaliśmy, zawiązał się w 1944 roku komitet obywatelski mający na celu przygotowanie schronu zapewniającego przetrwanie oblężenia Poznania. Do komitetu tego należał też mój ojciec. Pamiętam, że należał tam też p. Bartkowiak. Schron został przygotowany w dużym piwnicznym pomieszczeniu znajdującym się na styku korytarza biegnącego pod częścią frontową budynku z korytarzem biegnącym pod oficyną. Strop tego pomieszczenia został podstemplowany belkami i słupami drewnianymi, na wzór korytarzy kopalni. Zabezpieczone zostało okno i wykuty otwór ewakuacyjny do piwnicy sąsiedniego budynku przy ul. Głogowskiej 93. Otwór ten został zamurowany cienką ścianą w celu łatwego wyburzenia w razie potrzeby. Nie mam pojęcia, skąd w warunkach okupacji udało się zdobyć materiały budowlane do tego przedsięwzięcia.
Po zakończeniu działań wojennych zachęcony przez rodziców spisałem główne wydarzenia i daty, w których miały one miejsce. Dlatego dzisiaj dysponując tymi wspomnieniami mogę podać dokładne daty.
Karabin maszynowy w bramie
Od połowy stycznia dał się słyszeć daleki, groźny pomruk kanonady artyleryjskiej. 20 stycznia wieczorem dziadek zabrał mnie w rejon rynku Łazarskiego, gdzie zgromadzona była cywilna ludność niemiecka szykująca się do ewakuacji. Miały być podobno podstawione środki transportu. Dziadek zabrał mnie tam specjalnie, abym zapamiętał ucieczkę Niemców z Poznania. Jeszcze tej samej nocy rodzice obudzili mnie i przez okno, oczywiście zamknięte i po odchuchaniu z niego lodu, obserwowaliśmy, jak niekończącą się kolumną ludność niemiecka, prawdopodobnie ta zebrana na rynku Łazarskim, szła w kierunku Górczyna. Dorośli i dzieci nieśli swój dobytek na plecach lub ciągnęli na sankach lub wózkach. Babcia zauważyła, że tak uciekają jak Polacy we wrześniu 1939, z tą różnicą, że teraz jest mróz.
23 stycznia zeszliśmy do schronu, front zbliżał się do nas. Odgłosy walki, strzelanina, nasilały się coraz bardziej. W schronie mieszkańcy kamienicy mieli przydzielone powierzchnie do zagospodarowania. Pamiętam, że z naszego mieszkania zostały zniesione dwa półleżące fotele, na których można było spać, i jakieś krzesełka.
27 stycznia dom nasz znalazł się w ogniu walki. O czwartej po południu Niemcy ustawili ciężki karabin maszynowy w bramie naszego domu i ostrzeliwali ulicę Głogowską. W piwnicy pod bramą siedzieli cicho członkowie komitetu czekając na rozwój wypadków. Między bramą a piwnicą była jakaś krata, przez którą można było usłyszeć rozmowę Niemców. W tym momencie, w wyniku chyba wstrząsów, nastąpiło zwarcie instalacji elektrycznej i wybuchł pożar. Póki byli Niemcy w bramie, nic nie można było zrobić. Nagle jeden z Niemców krzyknął: "Podpalamy i uciekamy", a drugi na to: "Nie ma co podpalać, widzisz, że się pali" i razem z karabinem opuścili bramę. W schronie w tym czasie zrobiło się ciemno i wybuchła panika, szybko jednak opanowana, gdy ktoś zainicjował modlitwę "Pod Twoją obronę uciekamy się..." .
Niemcy podpalają Łazarz
Po ucieczce Niemców czuwający dotąd pod bramą ugasili pożar, nie dopuszczając do jego rozprzestrzenienia się, i zamknęli bramę. Do niej około piątej zaczęli dobijać się Rosjanie. Wpuścił ich pan Bartkowiak, a oni chcieli ustawić w bramie działo. Nie wiem, czy to nastąpiło. Natomiast wieczorem około ósmej przyszło do nas do schronu dwóch Rosjan, chyba oficerowie. Nie pamiętam, co mówili, ale utkwił mi w pamięci jeden incydent, który w tym czasie miał miejsce. Otóż w schronie była razem z nami Niemka, której mąż i jeden syn walczyli w obronie Poznania, a drugi syn już nie żył, gdyż zginął pod Stalingradem. Pani ta utrzymywała z Polakami stosunki do tego stopnia dobrosąsiedzkie, że zabrała na wycieczkę do Berlina mego przyjaciela, starszego ode mnie o 1,5 roku Stasia Przyjemskiego. Pozostała z nami w schronie, sądząc zapewne, że nic jej nie grozi. Rosjanie zrewidowali ją, podarli przy tym zdjęcia jej męża i synów, jakie miała przy sobie. Pamiętam, że żal zrobiło mi się tej kobiety. Przebywający w schronie stanęli w jej obronie. Wówczas to mój ojciec ujawnił swoją znajomość zarówno języka niemieckiego, jak i rosyjskiego. Skutkowało to tym, że w późniejszych dniach przychodzili po niego kilkakrotnie Rosjanie i zabierali jako tłumacza do siedziby sztabu, który mieścił się w rejonie ulicy Palacza. Nie udało się wybronić będącej z nami w schronie Niemki. Rosjanie zabrali ją ze sobą.
Wycofujący się Niemcy zrealizowali częściowo swój plan podpalania domów, gdyż 28 stycznia paliły się domy przy ul. Głogowskiej prawie od Niegolewskich do Wyspiańskiego. Gdy linia walk odsunęła się od naszego domu, nie czuło się tak nerwowej atmosfery, jaka była przedtem. Mieszkający w suterenie oficyny budynku udostępnili kuchnię i mama z babcią mogły ugotować coś ciepłego do jedzenia. Ja miałem stanowczy zakaz opuszczania piwnicy i mogłem tylko gonić się z kolegami po jej korytarzach. Zakaz ten okazał się bardzo słuszny, gdyż 30 stycznia w oficynę naszego budynku trafiły trzy pociski, określone przez dorosłych jako miny powietrzne. Przypuszczano, że Niemcy chcieli zniszczyć wieżę kościoła, na której był rosyjski punkt obserwacyjny. W czasie tego ostrzału naszego domu jeden z mężczyzn przebywających w tym momencie na podwórzu został poważnie ranny. Mówiono, że był to ktoś, kto przyszedł z Kopaniny. Jak zorganizowano pomoc, nie wiem. Dowiedzieliśmy się później, że przeżył.
Z kolei 31 stycznia postawiła wszystkich na równe nogi kanonada armatnia. Okazało się, że na terenie przykościelnym grzebano poległego rosyjskiego majora broni pancernej. A ta kanonada to salwa honorowa z armaty czołgowej.
Włamanie po bristol
Z tego okresu zapamiętałem jeszcze włamanie do sklepu papierniczego, który był w naszej kamienicy. Otóż jacyś prymitywni ludzie wynosili rulony bristolu. Widząc to mój dziadek, który był architektem i używał w pracy bristolu, powiedział : "po co tym ludziom bristol? Przecież po wojnie będzie można kupić". Niestety w tym przypadku dziadek nie miał racji.
Pamiętam też jeszcze przemarsz ul. Głogowską, co obserwowałem, kiedy było już spokojnie, dużej kolumny piechoty radzieckiej. Nie prezentowała się okazale, zwłaszcza z powodu karabinów na sznurkach przewieszonych przez ramiona żołnierzy.
Nie odnotowałem w swoich wspomnieniach spisanych w 1945 roku daty powrotu ze schronu do mieszkania. Ważną datę związaną z miesiącem lutym znalazłem ostatnio w życiorysie ojca. Otóż 13 lutego, kiedy trwały jeszcze walki o cytadelę, został on zatrudniony na kierowniczym stanowisku w zakładach Cegielskiego, gdzie pracował przed wojną.
Pamiętam, że w tym czasie mama uszyła mi biało-czerwoną baretkę, którą z dumą nosiłem na kurtce.
Źródło: Gazeta Wyborcza Poznań |
Post został pochwalony 0 razy
|
|